środa, 9 stycznia 2013

Rozdział VI

Uniosłem wysoko brwi, przyglądając się uważnie twojej twarzy. Moje serce pragnęło wyskoczyć z piersi, kiedy dotarł do mnie sens tej prośby. Westchnąłem, zbliżając się do ciebie. Położyłem dłoń na twoim gładkim policzku, nie odrywając ani na sekundę wzroku. W uszach słyszałem szumienie mojej własnej krwi, dotykiem odbierałem tylko twoją delikatną skórę, a zapach unoszący się wokół nas przypominał mi o wszystkich szczęśliwych chwilach, które razem przeżyliśmy. 
Przypominał mi o tym, jak bardzo cię kochałem. 
I chociaż wiedziałem, że nie powinienem, wtedy to zrobiłem. I byłem pewien, że muszę przestać, ale było za późno. Moje usta zetknęły się z twoimi i wszystko przestało dla mnie istnieć. Byłeś tylko ty.
Wplotłem palce między twoje wciąż nieogolone włosy, dociskając mocniej do siebie. Przesuwałem powoli ustami po twoich wargach, które były tak delikatne, jakby bóg zlepił je ze skrzydeł motyli. Dokładnie czułem, jak cały drżysz. Nie wiedziałem czy to przez pocałunek, zimno czy może zdenerwowanie, ale wykorzystałem to i pozwoliłem mojemu językowi wślizgnąć się do twoich ust. Wtedy po całym ciele przeszedł cię mocniejszy dreszcz. Przysunąłem się bliżej ciebie, ogrzewając cię i tym samym zaczynając zahaczać swoim mokrym mięśniem o twój. Przez chwilę nie reagowałeś. Zacząłem się zastanawiać, że może jednak nie tego chciałeś, ale nagle zacząłeś niepewnie oddawać pocałunki, tym samym wywołując jakieś okropne ciepło w okolicach mojego serca. 
Czułem, jak zaciskasz dłonie na mojej koszulce, jak próbujesz się ode mnie oderwać. Ale było za późno. To już się stało. 
Przeżyliśmy nasz pierwszy pocałunek.

Nie spałem całą noc. Po co miałbym to robić, skoro mogłem robić tyle ciekawszych rzeczy. Mogłem patrzeć na ciebie. Obserwować, jak twoja twarz zmienia się podczas snu, w zależności od tego, co w tej chwili prezentował ci twój mózg. Liczyłem sekundy, odliczając co ile lekko zmarszczysz nos i głośniej wypuścisz powietrze. Dla niektórych mogłoby wydawać się to nudne, według innych pewnie zachowywałem się jak psychol, ale ja byłem szczęśliwy.
Tak po prostu.
Szczęśliwy.

Słońce tego dnia stanowczo za wcześnie zaszczyciło swoją obecnością niebo. Ciemne chmury przegrały walkę z promieniami światła i już po chwili nastał świt.
Spojrzałem na twoją twarz, kciukiem gładząc ciepły policzek. Poranki nie były takie złe, gdy witało się je z tobą w łóżku. Wysunąłem się delikatnie spod kołdry i nawet nie oglądając za siebie, szybko wyszedłem. Rzuciłem okiem na zegarek, cicho przeklinając. Nie miałem nawet czasu na przebranie.
Kiedy wyszedłem na plac ćwiczeń, wszyscy już tam byli. Podszedłem do oficera, ukłoniłem się lekko i usiadłem obok niego.
- Skoro już wszyscy dotarli, może zaczniemy. Co ty na to, Donghae? - usłyszałem zgryźliwy ton mojego przełożonego. Odpowiedziałem kiwnięciem głowy, wiedząc, że nie mogę sobie pozwolić na jakikolwiek komentarz.
- O nie! Zapomniałem! Kibum, przyprowadź nowego. Przecież nie chcemy, żeby ominęło go takie widowisko!
Zacisnąłem pięści, słysząc te słowa. Przymknąłem oczy, szukając w głowie odpowiednich słów. Musiałem coś zrobić. Chciałem cię jakoś uchronić, w końcu wciąż byłeś obolały i zmęczony.
Wziąłem głęboki wdech, spoglądając na oficera z żądzą mordu w oczach. Stary, zgorzkniały frajer, który uwielbia wyżywać się na innych. Uwielbia patrzeć, jak inni robią sobie krzywdę. Cieszy go to, jeśli nawet nie podnieca. A żebyś zdechł i zgnił w piekle.
- Coś nie tak, Donghae?
- Oficerze.. Ja tylko.. On jest wciąż słaby..
Lekki obślizgły uśmiech wpełzł na jego twarz, czyniąc go jeszcze brzydszym. Pokiwał głową, jakby właśnie coś zrozumiał i poklepał mnie po ramieniu.
- Nie musisz się tak bać. Nic mu się nie stanie.. Przecież go obronisz. - wyszeptał mi do ucha i odwrócił się z powrotem do reszty chłopaków. - Zaczynajmy. Ty i ty. Rozbawcie mnie. - dodał, wskazując na dwóch z nich. Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Od razu było wiadomo, jak to się skończy. Specjalnie wybrał najsilniejszego i najsłabszego z chłopaków. Ten drugi spojrzał na mnie błagalnie ze strachem w oczach. Zgarbiony zrobił kilka kroków w przód, ale już po sekundzie odleciał w tył, prosto na chłopaków, którzy okrążyli widowisko. Tamci szybko postawili go na nogi, odrzucając w stronę oprawcy. Dzikie krzyki zachęcające do używania większej siły, czy podpowiadające, który cios teraz zadać, odbijały się echem w mojej głowie. Nie mogłem tego znieść. Obrzydzenie i złość na tych ludzi zalewała mnie z każdą sekundą. Czułem badawczy wzrok oficera na swojej twarzy. Wiedziałem, że teraz nie mam innego wyjścia, jak tylko dołączyć się do tej „zabawy”. Przybrałem minę pełną rozbawienia pomieszanego z pogardą dla ludzi walczących naprzeciwko mnie i po prostu się przyglądałem.
Słabszy z nich już od dawna leżał na ziemi, zwijając się z bólu. Z rozbitego łuku brwiowego lała się krew, tak że na jego twarzy utworzyła się obrzydliwa mieszanina z czerwonej mazi oraz piasku. Wszyscy krzyczeli, doradzając, gdzie i jak powinno zostać wykonane następne uderzenie. Oczywiście nie chodziło o to, aby jakoś bardzo krzywdzić się nawzajem. Byliśmy kolegami z oddziału. Naszym obowiązkiem było pomagać sobie, żyć w zgodzie, ale spędzając każdy dzień tak samo, według określonego planu, można było oszaleć. Dlatego właśnie oficer wymyślił taki rodzaj rozrywki pomieszanej z treningiem. Jednak wiedziałem, że ty tego nie zrozumiesz. Zawsze byłeś przeciwnikiem jakiejkolwiek przemocy.

Nagle wszystkie wrzaski ucichły. Zdezorientowany wróciłem spojrzeniem na chłopaków, którzy walczyli. Dlaczego zawsze kiedy o tobie myślałem, traciłem poczucie rzeczywistości?
- O co cho.. - zacząłem, ale nie zdążyłem dokończyć, bo przerwał mi krzyk oficera.
- Wyobrażasz sobie, że co robisz?!
Mrugnąłem kilka razy, zanim wszystko do mnie dotarło. Dopiero kiedy obraz całkowicie się wyostrzył, zauważyłem, że wszyscy stali spokojnie, uparcie wpatrując się w jeden punkt, który jednak nie był widoczny dla mnie. Wstałem i zamarłem. Silniejszy z chłopaków leżał na ziemi, trzymając się za krwawiący nos, natomiast słabszy stał całym ciężarem ciała oparty na tobie. Właśnie, na tobie.
Wpatrywałeś się we mnie ze smutkiem w oczach. Smutkiem i rozczarowaniem. Nie musiałeś nawet otwierać ust, żebym wiedział, co o mnie teraz myślałeś.
- Yah! Nie zamierzasz nic z tym zrobić?!
Spuściłem wzrok, nie mogąc znieść widoku ciebie w takim stanie. A może nie mogłem znieść tego, że jesteś na mnie zły? Pewnie tak. Pewnie chodziło o mnie. Przecież wykrzyczałeś mi potem, że jestem samolubny. Musiałeś mnie wtedy bardzo nienawidzić.
- To tylko trening..
- Lee Donghae! To nazywasz treningiem?! Spójrz na niego. Spójrz na nich wszystkich.. I na siebie. Donghae.. - głos ci się złamał i kątem oka widziałem, jak mocniej zaciskasz dłonie na ciele chłopaka, którego podtrzymywałeś. Przegryzałeś wargę, nie chcąc teraz się rozkleić. A ja tak bardzo chciałem podejść do ciebie. Przeprosić, przytulić i przypomnieć sobie, jak cudownie smakują twoje usta. Zamiast tego jednak zerknąłem na oficera. Jego obrzydliwy uśmiech obudził we mnie nowe pokłady chamstwa i bezwzględności, zabijając te cząstki dobroci, które jeszcze we mnie zostały, ale ujawniały się tylko przy tobie.
- To tylko trening, więc odsuń się i daj im skończyć. - wycedziłem przez zęby, opadając na krzesło i zamykając oczy. Nie chciałem widzieć twojej miny, chociaż i tak mogłem ją sobie doskonale wyobrazić. Brzydziłeś się mną, nie poznawałeś swojego dobrego, ciepłego i zawsze uśmiechniętego Donghae.
Przez parę sekund moje uszy pieściła cisza. Nie otwierałem oczu, rozkoszując się tą chwilą i w duchu licząc na to, że odpuścisz. Jakże głupi byłem. Nie nazywałbyś się Lee Hyukjae, gdybyś pozwolił, aby przy tobie działa się komuś krzywda.
- Oficerze Oh.. Czy ja.. Mogę go zastąpić.. Chciałbym uczestniczyć za niego w treningu.
Otworzyłem szeroko oczy, słysząc twoje słowa. Spojrzałem błagalnie na swojego przełożonego, licząc, że chociaż raz zrobi coś dobrego, ale on tylko uśmiechnął się tak, jak to miał w zwyczaju i pokiwał głową.
- Nie rób tego, Hyukjae.. - wyszeptałem, spuszczając głowę. Chyba zrobiłem to w odpowiednim momencie, bo sekundę później, usłyszałem, jak coś lub ktoś upada na ziemię. Zatkałem uszy, mocno ściskając się za głowę i postanowiłem, że właśnie w takiej pozycji doczekam końca tego treningu.
Minuty, a może to były sekundy uciekały strasznie powoli. Przeklinałem w myślach resztę oddziału. Nikt nie krzyczał, nikt nawet nie mówił słowa, tylko obserwowali walkę, której ja widzieć nie chciałem. Niby byłem ciekawy, jak sobie radzisz, ale ta cisza nie świadczyła o niczym dobrym.
W końcu zmusiłem się i otworzyłem oczy. W sekundzie tego żałując, chciałem wrócić do rozkosznej niewiedzy, ale było za późno.
Spojrzałem na oficera, który ucieszony jak dziecko, wpatrywał się w ciebie. Mój wzrok mimowolnie ponownie powędrował w tamtym kierunku. Nie wyglądałeś dobrze, ale i tak radziłeś sobie dużo lepiej niż tego oczekiwałem. Tak naprawdę to nie było takie ważne. Najbardziej bolało mnie to, że w twoich oczach wciąż widziałem rozczarowanie.
- Ten nowy.. Podoba mi się.. - mruknął oficer pod nosem, co wywołało u mnie głośne przełknięcie śliny. Tak naprawdę byłem wtedy strasznie głupi, bo w tamtym momencie nie bałem się już o ciebie, tylko o moje miejsce w oddziale. I wtedy nie wytrzymałem. Zerwałem się z krzesła i wskoczyłem między ciebie a twojego przeciwnika.
- Nie sądzisz, że już wystarczy? - zapytałem nie panując nad wściekłością. Uniosłeś spojrzenie na moją twarz i uśmiechnąłeś się połową twarzy. Pamiętam ten uśmiech. Będę go pamiętał do końca życia, ponieważ był to pierwszy raz, kiedy widziałem cię z takim sztucznym i bezczelnym grymasem na twarzy.
- Wystarczy? Przecież to trening. Treningów w wojsku nigdy za wiele, chyba o tym doskonale wiesz, zastępco oficera.
Nie wytrzymałem. Zamachnąłem się jak najmocniej i uderzyłem cię. Odleciałeś trochę w tył, ale dalej trzymałeś się na nogach. Rozmasowałeś policzek, a twój okropny uśmiech tylko się powiększył. Wróciłeś do mnie, stając na tyle blisko, że nasze klatki piersiowe się dotykały. Uniosłeś wzrok, wbijając spojrzenie prosto w moje oczy. Moje serce zaczęło nienaturalnie szybko bić i wydawało mi się, że wszyscy ludzie otaczający nas wstrzymali oddech.
- Kim jesteś? - zapytałeś, szepcząc i coś się zmieniło. Chamski uśmiech zniknął, a na twojej twarzy malował się czysty smutek. I dopiero wtedy zrozumiałem i zacząłem żałować. Tak bardzo żałowałem..

W trakcie obiadu panowała całkowita cisza. Co jakiś czas czułem na sobie spojrzenie któregoś z chłopaków, ale nigdy ciebie. Byłoby to trudne, bo nie pojawiłeś się w stołówce. Od porannych ćwiczeń siedziałeś w pokoju. Twoje słowa wciąż tkwiły w mojej głowie, torturując mnie na milion różnych sposobów. Kim jestem? Nie wiem. Moja jedna strona podpowiadała mi, że masz rację. Zmieniłem się. Nawet bardzo. Za to druga usprawiedliwiała się. Przecież nie miałem wyboru, jakoś musiałem sobie radzić.. Tak naprawdę dalej jestem tym samym Donghae.. Byłem nim.

Po posiłku zmusiłem się, aby pójść do ciebie. Nie mogłem już wytrzymać ze sobą. Moje myśli mnie zabijały. Chciałem cię też przeprosić. Poza tym, te wszystkie spojrzenia chłopaków i oficera nie dawały mi spokoju, nie radziłem sobie z nimi.
Stałem pod drzwiami do twojego pokoju z zamiarem wyjaśnienia tego wszystkiego. Nie zdążyłem.
- Wszyscy z oddziału B-24 mają stawić się w stołówce na odprawie przed misją. Powtarzam, wszyscy z oddziału B-24 muszą stawić się w stołówce. - soczyste przekleństwo wpełzło na moje usta. Dlaczego akurat musieli zwołać spotkanie teraz? Kiedy byłem tak blisko zapukania.
Odwróciłem się na pięcie i pobiegłem do stołówki, wiedząc, że jako zastępca oficera, powinienem pojawić się trochę wcześniej.
Kiedy tylko przekroczyłem próg, wszyscy przełożeni siedzieli już za długim stołem i żywo o czymś dyskutowali. Skłoniłem się nisko i podszedłem do nich.
- Donghae, przeczytaj to. Ty będziesz szczęśliwcem, który ogłosi naszym panienkom dobre nowiny. - powiedział oficer Oh, a reszta starych wojskowych wybuchła śmiechem. Tak, rzeczywiście śmieszne.
Rzuciłem wzrokiem na papiery, chcąc się czymś zająć. Moje oczy przeskakiwały na co trzecią linijkę tekstu.

Miejsce: Korea Północna
Cel: Bezpiecznie wywieźć dr Song Bae Chan z Korei Północnej do Seulu.

Podniosłem wzrok i wszyscy już siedzieli na swoich miejscach. Przesunąłem szybko po twarzach zgromadzonych. Byłeś tam! Nieprzytomnym spojrzeniem badałeś jakiś punkt za moją głową. Chciałem, żebyś spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak jak zawsze, ale kiedy nic takiego nie nastąpiło, zrezygnowany odchrząknąłem.
- Jest mi niezwykle miło przekazać wam, iż oddział B-24 doczekał się swojej pierwszej misji. Naszym zadaniem będzie wyciągnięcie z samego serca terytorium Korei Północnej doktora i polityka Song Bae Chan'a, nie wywołując żadnych większych zamieszań. Następnie bezpiecznie odstawimy go do Seulu. Brzmi prosto i takie właśnie jest.
Wziąłem głębszy oddech, spoglądając na kartkę z dokumentami. Przejrzałem je szybko, odnajdując jeszcze jedną ważną informację.
- Jeden z nas wejdzie do Ratusza jako jego asystent i powoli, nie wzbudzając podejrzeń, po kilku dniach wyprowadzi go. Wtedy go zgarniemy i wracamy jak najszybciej do Korei Południowej. Asystentem będzie..
Zamarłem. Kolana się pode mną ugięły, w gardle w sekundzie pojawiła się pustynia, a z rąk wypadły mi dokumenty. Spojrzałem przeszklonymi oczami na oficera. Ten tylko uśmiechnął się pod nosem i wstał.
- Do Ratusza wprowadzimy Lee Hyukjae. Wyjeżdżamy jutro o 6:00. Koniec odprawy. - oznajmił stanowczym głosem, więc wszyscy zaczęli się zbierać.
- Nie zgadzam się! - wykrzyczałem nagle, wzbudzając tym ogromne zaciekawienie. - Oficerze.. Ja to zrobię.. Tylko nie on..
W odpowiedzi usłyszałem tylko jego śmiech. Moje serce nie wytrzymało, wyciskając pierwszą łzę z mojego oka. Spuściłem nisko głowę, zaciskając powieki. Moje jedno kolano uderzyło w podłogę. Potem drugie.
- Błagam.. Nie on.. - wyszeptałem, zaciskając pięści. Nigdy w życiu nie czułem się bardziej zawstydzony. Ale pomimo tego zażenowania, nie wstawałem. - Proszę..
Poczułem czyjeś dłonie na ramionach i po chwili już stałem na równych nogach. Nie musiałem otwierać oczu, aby wiedzieć kto to. Wiedziałem, że to ty.
- Proszę go nie słuchać. Zrobię to. - powiedziałeś pewnym głosem, ukłoniłeś się i siłą wyciągnąłeś mnie ze stołówki. Czułem, jak wszyscy się na nas patrzą, ale tobie zdawało się to nie przeszkadzać, kiedy zaraz za drzwiami przycisnąłeś mnie mocno do ściany, otarłeś delikatnie mojego łzy i pocałowałeś. Lekko dotknąłeś swoimi ustami moich, ale to wystarczyło, aby moje serce zwariowało. Uczepiłem się twojego ciała, błagając o więcej. Po kilku rozpaczliwych próbach językiem, w końcu dostałem to, czego pragnąłem.
I byłem pewny, że na tym dzisiejszy dzień się nie skończy.

_____________________________
Mamy VI rozdział!
generalnie nie wiem, miało być troszeczkę inaczej, ale w końcu wyszło tak..
mam nadzieję, że jakoś w miarę to przetrawicie (:
a wiecie co będzie w następnym rozdziale ? :D
ja myślę, że już wiecie :D
pamiętajcie, że Was kocham <3
za błędy jak zawsze przepraszam i to podwójnie, bo dodaję dzisiaj z telefonu (:

4 komentarze:

  1. No wiesz Ty co? Tyle czekałam i.. No umiesz grać na emocjach. Pierw byłam szczęśliwa, niemalże podskakiwałam na krześle, a po przeczytaniu 3/4 tekstu wzruszyłam się. Wczułam się w to przeżywa Donghae. I jeszcze jedno. JAK MOGŁAŚ TAK SKOŃCZYĆ?! :( Będę umierać z ciekawości zanim dodasz następny rozdział, no ale mam nadzieję, że wena Ci dopisze i będziesz miała czas!♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie błędy, jakie? Ja nic nie widziałam. Jedynie takie wzruszające piękno *^* Tak strasznie się cieszę z nowego rozdziału! Wyszedł cudownie! Mieszanka emocji, smutek, radość, wzruszenie - cudo. Kyakyakya, będę twoim wiernym pieskiem i poczekam cierpliwie na kolejny rozdział :D
    Życzę weny, czasu na pisanie i nie tylko :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowałam Cię do Liebster Award! ^.^ Gdy będziesz miała czas, zajrzyj na mojego bloga i odpowiedz na pytania. <33 Czy coś~~
    A teraz, idę czytać rozdział. *w* Doczekałam się~!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham to opowiadanie, Jesus *.* Wiesz, z jaką niecierpliwością czekałam na ten rozdział? ;__; Równie niecierpliwie będę czekała na kolejny! Bo szykuje się coś, co Veyu lubi najbardziej! Hwaiting! <3

    OdpowiedzUsuń